Poranna Msza Święta i zaraz wyprawa do centrum na zakup rowerów. Do wyboru pięć rodzajów. Jest z nami jeden z seminarzystów, który zna się na rzeczy. Szybka decyzja. Zostawiamy chłopaka z zakupionymi maszynami. On zajmie się transportem, a my ruszamy do domu innego z seminarzystów Michaela Toniego na przedmieścia Dakaru. Dwa dni temu, dość nieoczekiwanie zmarł mu ojciec chory na cukrzycę. Jedziemy złożyć kondolencje jego rodzinie, a szczególnie matce. To niezwykle ważny zwyczaj. Cała rodzina, krewni i znajomi zjeżdżają się i schodzą, by towarzyszyć rodzinie zmarłego. Szczepan przyniósł dla nich worek ryżu i trochę owoców dla dzieci. Witamy się ze wszystkimi. Przed domem rozstawiono już dwa duże namioty. Tu będą wszyscy przesiadywali, rozmawiali i milczeli. W domu spotykamy mamę leżącą na posłaniu. Dom jest bardzo ubogi, żadnych mebli, łóżek, stołów, drzwi okien. Serdeczne uściski, słowa umocnienia. Bóg tak chciał. Nikt tu z wolą Bożą nie dyskutuje. Należy się pogodzić. Przemawia brat zmarłego, który teraz jako najstarszy staje na czele rodziny. Wspólna modlitwa. W tych dniach przez ten dom przewinie się setki, a nawet tysiące ludzi. Będą koczowali pod namiotami. Po prostu będą ze sobą. Tu wszystko przeżywa się niezwykle wspólnotowo. Zawsze razem. My jedziemy dalej do dzielnicy Thiaroye, gdzie żyją siostry Urszulanki między innymi polki: Ksawera i Agnieszka. To bardzo biedna dzielnica. Siostry prowadzą tu przychodnię. Nie ma w niej lekarza, ale są dobre pielęgniarki i leki za darmo. Jest też program edukacyjny dla kobiet, jak karmić dzieci. Odstawione od piersi niemowlęta, karmione tylko ryżem, szybko łapią silne niedożywienie. Program ten prowadzą siostry ze zgromadzenia “Maternite Catholique” (Macierzyństwa Katolickiego). Jedna z nich doznała cudownego uzdrowienia za wstawiennictwem Jana Pawła II. To właśnie był cud w procesie kanonizacyjnym. Pracuje z nimi kobieta muzułmanka. Jej rola jest szczególna. Ona może roztoczyć wyjątkową opiekę nad kobietami muzułmańskimi, które nie mogą mieć potomstwa. Ich sytuacja jest wyjątkowo trudna. Osobnym problemem są ludzie chorzy na AIDS. Tu trzeba dotrzeć do całej rodziny. Sprawa jest wyjątkowo delikatna. Podobnie w wypadku chorób wenerycznych.
Na podwórku czeka na nas Edmund, który zaprasza nas do swojego domu na obiad. Ruszamy w dzielnicę. Wszystkie drogi są piaszczyste. Cała dzielnica jakby w wielkiej piaskownicy. Życie toczy się na ulicy i na podwórkach. Dzieci bawią się wszędzie razem z baranami i kozami. Gdzieniegdzie koń. Nieczystości wylewa się bezpośrednio na ulicę. Ludzie pozdrawiają się serdecznie. Po wymianie wszystkich pozdrowień z każdym, można zacząć rozmowę. Szczepana ludzie tu dobrze znają. On przyjeżdża do tej dzielnicy od piętnastu lat. Parafia tutejsza podzielona jest na wspólnoty podstawowe (Communaute Eclesiale de Base). Ta, której przewodniczy Edmund jest pod wezwaniem św. Maksymiliana Kolbego. Na jednym z domów wisi czarna tablica, na której kredą wypisują datę godzinę i miejsce spotkania modlitewnego. Odbywają się one po domach, a w zasadzie na podwórkach, bo domy to zwykle kuchnia i jedna lub dwie małe izdebki. I tak to niewiarygodne jak na tych niewielkich podwóreczkach mieści się te pięćdziesiąt do siedemdziesięciu osób, które przychodzą na modlitwę. A wszystko to dzieje się w cieniu meczetów, które stoją prawie na każdym rogu ulicy …. Edmund jest apostołem Miłosierdzia. Cały swój wolny czas poświęca na zaangażowanie w parafii. Na drzwiach jego domu kredą napisane jest proste zdanie “Jezus miłością mojego życia”. Na jego podwórku miały też miejsce modlitwy z braćmi z Taize. Gdy je wspomina, w oczach ma łzy.
Jemy obiad z jednej miski. Uczę się zwyczajów. Ludzie są tu bardzo dobrze wychowani i uważni przy stole. Ryż, warzywa, ryba, to tradycyjne senegalskie danie – thiedou dien. Niezwykle smaczne. W Senegalu mężczyźni jedzą oddzielnie. Edmund jest jedynym dorosłym mężczyzną w domu, zatem jada sam. Czasami wraz z dwudziesto paro letnim już synem, lub z którymś z sąsiadów. Dziś jest dla niego święto, są goście. Rozmawiamy o wierze, o sporcie, o zaangażowaniu w parafii, o budowaniu mostów z Islamem. Kobiety jedzą z dziećmi. Żona wyśmienicie gotuje. Dom oczywiście pełen ludzi.
Wracamy do sióstr. Tymczasem na drodze wyrósł namiot. Będzie muzułmańskie wesele. W ostatniej chwili przestawiamy samochód przejeżdżając przez środek namiotu. Wesele ruszy jednak pełną parą, gdy w kościele skończy się msza. Wszyscy odnoszą się do siebie z wielkim szacunkiem. I faktycznie, jak tylko wyszliśmy do zakrystii, odezwały się głośne bębny i muzyka. Skąd w Senegalu tak zgodne życie tych dwóch religii? Może jakiś wpływ miał na to fakt, że po odzyskaniu niepodległości, pierwszych trzech prezydentów, niezależnie od ich opcji politycznych, miało za żony białe francuski, chrześcijanki. Pierwszy prezydent był nawet katolikiem i pochodził z tego samego miasta, z którego pochodzi jedna z sióstr urszulanek. Dopiero teraz po raz pierwszy pierwszą damą Senegalu jest Senegalka.
Na Mszy śpiewał chór oczywiście z tamtamami. Na każdej Mszy śpiewa oddzielny zespół. Tu nie ma organistów. Bardzo wielu świeckich ludzi włącza się w katechizację, na którą przychodzi około pięćset dzieci i młodych ludzi. Gdyby grupy liczyły po dwadzieścia osób, potrzebaby było dwudziestu pięciu katechetów. Każdy zajmuje się swoją grupą. Wszyscy pracują za darmo. Do pracy w bibliotece włączają się też muzułmanie.
Gdy wychodziliśmy od sióstr ok. 22.00 przy głośnej muzyce na żywo ludzie dalej schodzili się na wesele. Mężczyźni w namiocie, kobiety na zewnątrz w niezwykle eleganckich, schludnych i kolorowych toaletach. Wielki, barwny tłum ludzi, a w zasadzie kobiet. Wesele muzułmańskie to sprawa kobiet. Pan młody może być nawet nieobecny. Można brać ślub na odległość. Najważniejsza jest okazja, by dobrze się ubrać, uczesać i wymalować. Wszystko nabierało rozpędu i zakończy się dopiero rano.
Na ulicach biegają dzieci. Życie tętni. Wydaje się, że ludzie tu nie śpią. Po drodze kupujemy owoce dla seminarzystów i odwiedzamy mamę jednego z nich Elisabeth, która przygotowała dla nas deser na niedzielę.
Wracam zmęczony jak pies i szczęśliwy jak dziecko. Jeszcze nigdy nie widziałem takiej biedy i tak pogodnych, szczęśliwych ludzi. Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby tylu ludzi, choć na różne sposoby, żyło wielbieniem Boga i dzięki Niemu odkrywało swoje szczęście. Gdyby oni nie mieli telewizji, mogliby żyć w przekonaniu, że są najszczęśliwsi na świecie.
Po powrocie zastajemy powoli rozkręcając się odpust parafialny. Miały być chóry, ale jest afrykańska dyskoteka z muzyką na żywo. I tak będzie już do rana. Niekończąca się radość życia.
Relacja z soboty (11.02.17)